Google Website Translator Gadget

sobota, 25 stycznia 2014

Żyłka awanturnicza

Też tak macie?
Czasem przeglądając oferty na eBay albo Allegro trafiam na jakiegoś dziwoląga. Albo zupełnie nie wiem, co to takiego, ale styl, wygląd, przeczucie i inne niemierzalne czynniki podpowiadają mi - to może być coś ciekawego, albo zwyczajna na pierwszy rzut oka moneta ma coś, co sprawia, że oko zawiesza się chwilę dłużej na zdjęciu.
Też tak macie?

Przyniosłem wczoraj z poczty kopertę z takimi dwiema monetkami.

Numer jeden.
Malizna. 12,5 mm średnicy, waga 0,5 grama. Widać niewiele, ale coś widać. Jest postać trzymająca berło o liliowatym zakończeniu - to będzie awers. Jest korona, a pod nią zarys tarczy herbowej. Średniowiecze - to pewne. Ale czy można to lepiej zidentyfikować?

Oglądając monetę, a później skany w dużym powiększeniu przypomniałem sobie, że coś podobnego już widziałem. Zasypiając przypomniałem sobie dokładniej - to było na forum TPZN i miało jakiś związek z monetami krzyżackimi.
Też tak macie, że przypominacie sobie pewne rzeczy w nieoczekiwanych momentach. Że łamiecie sobie nad czymś głowę przez kilka dni nawet, aż tu nagle, przy wiązaniu buta...

Popatrzcie
http://forum.tpzn.pl/index.php?topic=3579.0
Czy nie wydaje się Wam, że to właśnie to? A może coś innego? Czekam na opinie.

Numer dwa.
Szeląg. Zygmunt III. A może Stefan? A może ta blaszka tylko udaje szeląga?
Popatrzcie na rewers. Słabo, bo słabo, ale jednak widać. Jest korona, a pod nią dwa herby. Po lewej jakiś zwierz stojący na tylnych łapach, po prawej orzeł. Zakładając, że to szeląg litewski, to zwierz powinien być koniem. Na niektórych szelągach litewskich Zygmunta Pogoń rzeczywiście wygląda, jakby koń chciał zrzucić jeźdźca. Tylko, że...
Tylko, że nie widziałem jeszcze szeląga litewskiego z Pogonią po lewej i Orłem po prawej!

Pewnie to tylko naśladownictwo, albo falsyfikat z epoki. Czyli coś rzadszego od pospolitych przecież oryginałów.

W sumie zapłaciłem za te dwie blaszki niecałe piętnaście złotych + porto. A ile zabawy!




wtorek, 21 stycznia 2014

Zdrada, zdrada!

Stało się. Zdradziłem. Żona wie...

W niedzielę zdradziłem Operę, przeglądarkę, której byłem wierny od...
Nie pamiętam, od kiedy. Na pewno pierwsza zainstalowana na moim komputerze wersja była płatna (shareware) i miała numer 3.cośtam. To musiało być jeszcze przed rokiem 2000. Opera była szybka, wygodna. Nie pamiętam już teraz, czy od początku miała wbudowanego klienta poczty. Mogła nie mieć, bo pamiętam, że eksperymentowałem z The Bat. Pewne jest, że najstarsze "operowe" maile na moim dysku maja daty z 2001 r. Gdybym gromadził statystyki użycia poszczególnych programów, Opera na pewno była by na pierwszym miejscu.

Od trzech dni nie jest. Dlaczego? W lipcu 2013 r. wydano ostatnią wersję dla Linuksa. To nie było takie straszne, bo nowe chromopodobne wersje windowsowe wykastrowano ze wszystkiego (prawie), co decydowało o moim przywiązaniu do Opery. Przede wszystkim wycięto klienta poczty. Paradoksalnie, to właśnie operowa poczta była jedną z dwóch przyczyn przypieczętowania decyzji o zmianie. Nie wiem, czy coś się zmieniło w kwestii kompatybilności z IMAP na gmail, ale zaobserwowałem, że Opera coraz dłużej się uruchamia wyświetlając informację o skanowaniu poczty. Szalę przeważyło kilkakrotne zamrożenie całego systemu po otwarciu większej ilości kart. Fakt, było ich ze czterdzieści, ale po eksperymentalnym uruchomieniu tego samego zestawu w Firefoksie system nic nie stracił na responsywności. Czyli sprawa jasna - Firefox zostaje na dłużej, może na stałe.

A co z pocztą? Jakoś nie mogę się przekonać do obsługi poczty z poziomu strony gmaila. My dinozaury chyba już tak mamy. W systemie (Netrunner) mam Kmail, który mocno siedzi w środowisku KDE integrując się poprzez Kontact z resztą elementów tworzących coś w rodzaju PIMa. PIM mi niepotrzebny, bo używam najlepszego programu na świecie. Kmail oczywiście przetestowałem. Początkowo wydawało się, że będzie OK., bo bez problemu wykrył możliwość importu zapisanych lokalnie wiadomości z Opery. Wykrył, prawda, ale import przebiegał do bólu ślamazarnie. Kmail - out!

Nie całkiem co prawda, bo w systemie został - bo za bardzo jest z nim zintegrowany. Szybki przegląd blogów i dyskusji nakierował mnie na Thunderbirda. Ten co prawda nie ma możliwości automatycznego importu maili z Opery, ale proste i łatwe rozwiązanie problemu opisano na mnóstwie stron. Rejestracja gmailowego konta przebiegła bezboleśnie. Ręczne, ale niezbyt skomplikowane importowanie operowej listy adresów i RSS-ów też. Pozostał problem braku funkcji, które w Operze były out of the box. Na przykład gromadzenie notatek, które później mogły być wklejane w emailach albo formularzach na stronach WWW. Thunderbirda trzeba było wyposażyć w dodatki, co też nie okazało się nadmiernie skomplikowane, więc również notatki mogłem przekopiować z Opery.


Na zrzucie ekranu:
w górnej części Opera z otwartymi obok siebie oknami "speed dial" i pocztą, poniżej Firefox i Thunderbird.

I tak:
Minusy:
  • zamiast jednego programu (Opera) uruchamiam dwa (Firefox + Thunderbird),
  • muszę przyzwyczaić ręce do nowych skrótów klawiaturowych (albo przystosować system do starych, operowych kombinacji klawiszy),

Plusy:
  • płynnie działający system

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Ważna rocznica - zamiast lecha - złoty.

Zakończyła się I Wojna Światowa. Polska wróciła na mapę.

Przed tworzącą się administracją państwową stanęło wiele trudnych zadań. Jednym z nich było stworzenie jednolitego systemu pieniężnego. Początkowo, dekretem z 5 lutego 1919 roku ustanowiono nową jednostkę monetarną LECHA.





Trzy tygodnie później dekret anulowano.



Do zmaterializowania się postanowienia ustawy musiało upłynąć wiele czasu. Najpierw ustalono kurs nowego pieniądza



11 stycznia 1924 roku uchwalono ustawę o naprawie Skarbu Państwa i reformie walutowej W artykule 8 i 9 nakazywała ona



Ustawa powoływała również do życia bank emisyjny upoważniony do emisji biletów bankowych (banknotów) będących prawnym środkiem płatniczym.



Równo dziewięćdziesiąt lat temu, 20 stycznia 1924 r. Prezydent Rzeczpospolitej wydał rozporządzenie „w przedmiocie systemu monetarnego”:




W artykule siódmym ustalono, że:



Wzory monet o najniższych nominałach wybrano spośród prac zgłoszonych na konkurs ogłoszony w roku 1923 przez Ministerstwo Skarbu wspólnie z Ministerstwem. Wyznań i Oświecenia Publicznego. Celem konkursu było ustalenie wzorów monet groszowych (1, 2, 5, 10, 20 i 50) oraz złotowych, srebrnych złotówek i dwuzłotówek. Prace konkursowe nadesłało kilkudziesięciu uczestników – wśród nich: Tadeusz Breyer, Józef Gardecki, Wojciech

Jastrzębowski, Stanisław R. Lewandowski, Jan Raszka, Witold Rzegociński i Jan Wysocki. W zbiorach mennicy zachowało się około 20 modeli konkursowych. Pierwszą nagrodę otrzymał profesor Wojciech Jastrzębowski. Monety o nominałach od 1 do 50 groszy wybito według jego projektów zgodnie z odpowiednim rozporządzeniem Ministra Skarbu, które opublikowano 26 maja 1924 r.

Nowa waluta zastąpiła starą pierwszego lipca tegoż roku.






Pierwsze złotówki wybito według projektu autorstwa Tadeusza Breyera, pochodzącego z tego samego konkursu, co projekty monet groszowych. Srebrne złotówki wykonano w mennicach zagranicznych:
  • Hôtel des Monnaies – Paryż,
  • Royal Mint – Londyn,
J. Strzałkowski na podstawie publikacji prasowych z roku 1924 i 1925 podał, że w sumie zamówiono 51 milionów srebrnych złotówek w trzech mennicach: 15 mln. w Paryżu, 24 mln. w Birmingham i 12 mln. w Filadelfii. Do wszystkich trzech mennic miano dostarczyć pozytywowe stemple wykonane w Warszawie. Realizacja zamówienia napotkała wiele problemów. Zakwestionowano jakość bicia - przedstawiciele ministerstwa Skarbu uznali, że monety wybito zbyt płytkimi stemplami. Najlepiej oceniono (mimo płytkiego bicia) monety wykonane w Paryżu. Ostatecznie zaakceptowane egzemplarze okazowe dotarły do Polski w początkach września 1924 r. Zgodnie z kontraktem oczekiwano, że zamówienie zostanie wykonane w terminie 4 tygodni od tego momentu. Oczekiwania te okazały się nierealistyczne.

Sprawozdanie Mennicy podaje, że wszystkie złotówki z rocznikiem 1924 wybito w Paryżu w roku 1925. Niektóre katalogi błędnie podają nakład w wysokości 160.073.339 sztuk.

Pierwsze monety nadesłane z Paryża zaczęto wydawać w kasach Banku Polskiego dopiero 19 stycznia 1925 r. Od 25 stycznia miała się rozpocząć wymiana biletów zdawkowych jedno- i dwuzłotowych na monety srebrne. Tę datę większość katalogów przyjmuje jako datę wprowadzenia do obiegu srebrnych złotówek projektu Breyera. Formalną datą jest jednak dzień 1 czerwca 1924 r.

I tak to się zaczęło.

sobota, 18 stycznia 2014

Nakłady obiegówek z rocznika 2013

Na stronie NBP pojawiła się informacja o wysokości nakładów monet obiegowych rocznika 2013.
1 grosz - 323 000 000
2 grosze - 150 000 000
5 groszy - 88 000 000
10 groszy - 142 000 000
20 groszy - 36 000 000
50 groszy - 30 000 000
1 złoty - 21 000 000

Dwójek i piątek nie bito. Nakłady wysokie, nawet bardzo.
Czekamy na rocznik 2014. Będzie się działo!

W środę, 15 stycznia, miałem przyjemność wysłuchania ostatniego z ubiegłosezonowych wykładów z cyklu "Numizmatyka, czyli co?". Oczywiście w Krakowie, u Czapskich.
Pani Anna Bochnak przedstawiła nam Warsztat numizmatyczny hrabiego Czapskiego. Poznaliśmy życiorys hrabiego, dowiedzieliśmy się, że swoje kolekcjonerskie pasje, bynajmniej nie ograniczające się do numizmatyki, rozwijał od wczesnej młodości. Mogliśmy obejrzeć notatnik założony przez osiemnastoletniego wówczas Czapskiego zawierający spis monet z jego kolekcji. Już wtedy był w niej na przykład grosz krakowski Kazimierza Wielkiego!
Czapski dzięki pokaźnemu majątkowi bardzo szybko zgromadził potężną kolekcję kupując nie tylko pojedyncze monety, ale też całe zbiory. Między innymi zbiór Michała Tyszkiewicza, który znudził się kolekcjonowaniem monet dodatkowo zniechęcony zalewem falsyfikatów. Czyli to, na co teraz tak narzekamy nie jest niczym nowym. Zresztą sam Czapski też nie raz padł ofiarą fałszerzy i znane są monety, które włączył do zbioru, oznakował swoją puncą, a później, po wybuchu afery Majnerta zidentyfikował jako falsyfikaty i oznaczył drugą puncą - z napisem FALSUS. 
Uzupełnieniem wykładu była możliwość bezpośredniego, nie przez szybkę, podziwiania wspomnianego już notatnika, dwóch pudełek katalogu kartkowego i pierwszego tomu drukowanego katalogu kolekcji. Był to egzemplarz uzupełniony podczas oprawiania o dodatkowe karty, na których Czapski nanosił uzupełnienia i notatki - materiały do wydania kolejnych tomów katalogu.

Z dumą i tremą donoszę, że następny cykl wykładów u Czapskich rozpocznie się 25 marca 2014 r. moim wykładem Kolekcjoner czyli kto? Zapraszam.

Jak już się chwalę, to do końca. Dotarł do mnie jeszcze jeden grosz Augusta III z roku 1752.
Tym razem odmiana z trójką w otwartym łuku.

Dobrze się ten rok zaczyna.

czwartek, 16 stycznia 2014

W poszukiwaniu prawdy, czyli matematyka stosowana.

Marian Gumowski w opracowaniu "Gubin i jego mennice" zacytował - za Ignacym Zagórskim -  Jędrzeja Kitowicza, który tak opisywał tragiczny stan rynku pieniężnego za Augusta III:
Czy to możliwe? Czy Kitowicz nie przesadził? Groszy w 1752 r. wybito ledwo trzydzieści tysięcy. Pisałem niedawno o wielkości emisji groszy  w roku 1752, korzystając w obliczeniach ze sprawozdań zachowanych w archiwum w Dreźnie, opublikowanych przez Klausa Heinza. Kitowiczowi zapewne chodziło o to, że po 1752 r. zaczęły trafiać do obrotu duże ilości miedziaków - groszy i szelągów i to te monety nastręczały tak wiele kłopotów.

W sprawozdaniach grunthalskiej i gubińskiej mennicy podano informacje pozwalające dość dokładnie oszacować produkcję polskich miedziaków koronnych Augusta III. Godzinka pracy z arkuszem kalkulacyjnym przerywana sięganiem po notatki dotyczące dawnych jednostek miar, tabel kursowych, ordynacji menniczych i mamy wynik.
W sumie, od 1750 do 1755 roku w mennicach w Dreźnie, Grunthalu i Gubinie przebito na polską monetę przeszło 370 ton miedzi. Rocznika 1749 można nie brać pod uwagę, bo była to niewielka emisja testowa, obejmująca prawdopodobnie nie więcej, niż 50.000 monet.
Dane opublikowane przez Heinza umożliwiają obliczenie ilości monet z podziałem na grosze i szelągi. Zakładając nawet, że zmianę ordynacji w połowie 1753 r. (zmniejszenie wagi grosza z 3,90 grama do 3,71 grama i szeląga z 1,30 grama do 1,23 grama) de facto przeprowadzono wcześniej i cała produkcja w 1753 r. była już w nowym standardzie, otrzymujemy ogólną wielkość emisji groszy w granicach 50 milionów monet i szelągów 160 milionów monet.
Czy były aż tak wielkie ilości? W roku 2012 samych jednogroszówek wybito przeszło 300 milionów! Prawda, nie można porównywać współczesnego obiegu pieniężnego z sytuacją w połowie XVIII w. Ilość ludności w kraju też ma znaczenie. Ale niecałe sto lat przed Wettynem też bito w Polsce miedziane szelągi. I to jak bito! Wojtulewicz w "Polska moneta miedziana za Jana Kazimierza (1648-1668)" pisze:
W latach 1663-1665 wybito szelągów koronnych na sumę 6 690 882 złp., czyli ok. 602 miliony sztuk, czyli w ciągu zaledwie 4 lat, z wyjątkiem 1662 roku wybito w Ujazdowie olbrzymią liczbę sięgającą ponad 3/4 miliarda monet
A saskich miedziaków było "tylko" 200 milionów z małą górką. Czyżby fałszerskie "mennice" były tak aktywne, że zwielokrotniły oficjalną produkcję?
To możliwe, bo całe to towarzystwo powiązane na różne sposoby z mennictwem Wettyna i później, z początkami menniczej działalności Poniatowskiego miało nieograniczone wręcz możliwości i wiedziało, jak z nich korzystać. Chyba nie bezpodstawnie oskarżano w 1762 r. Gartenberga o fałszowanie polskiej monety (tynfy wrocławskie) w starostwie spiskim, którego był komisarzem i administratorem. Najpewniej chodziło o tajemniczą mennicę w Lubowli.
Czytając Heinza dowiedziałem się kolejnej ciekawej rzeczy o imć panu Gartenbergu:
Zur Auflösung der Gubener Münze und Übernahme der Münzmaschinen reiste der Dresdner Münzgegenwardein Benjamin Hunger an, der 1766 auf Zeit in die Warschauer Münze zu von Gartenberg wechselte.
Nie przypominam sobie, by pisał o tym Kurnatowski w "Przyczynkach do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania Stanisława Augusta". U A. Ryszarda, w "Zabiegach o otwarcie mennicy warszawskiej w r. 1765" też takiej informacji nie zauważyłem.

Im bardziej zagłębiam się w historię polskich miedziaków Augusta III tym ciekawiej się robi.


niedziela, 12 stycznia 2014

Szczęśliwa siódemka.

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami...
Siódemkę zwykle uważa się za liczbę szczęśliwą (trzynastkę, wręcz przeciwnie). Rzym zbudowano na siedmiu wzgórzach. Tydzień ma dni siedem. Dla równowagi grzechów głównych też jest podobno siedem. O ile dobrze pamiętam, nie ma wśród nich głupoty, a powinna zajmować tam miejsce niepoślednie. Ale to temat na inną opowiastkę. Dziś siódemka.

W nominałach monet spotkana bardzo, bardzo rzadko.
Na monetach polskich...
Jeśli się nie mylę, pierwszy raz pojawia się w 1788 roku. Na półtalarze Stanisława Augusta znajdujemy 20 7/8 EX MARCA PUR. a na talarach 10 7/16 EX MARCA PUR. 20 i 7/8 oraz 10 i 7/16 to ilości monet bitych z grzywny czystego srebra.
Później, w podobnej roli siódemkę spotykamy na pięciozłotówkach Aleksandra I. Tych bito z grzywny 17 i 211/625.

I to by było na tyle, jak mawiał Jan Tadeusz Stanisławski. Siódemki w nominałach naszych monet więcej nie uświadczysz.

Co innego, w datach.
Pierwszy raz już w roku 1507.
półgrosz koronny Zygmunta I z 1507 r.

Siódemka jest nudna. Pojawia się na monetach z odpowiednich roczników na drugiej, trzeciej lub czwartej pozycji, zawsze w tym samym niemal kształcie. Mam kilk amonet z siódemką, które lubię bardziej od innych. Porównajcie te dwa półtoraki Zygmunta III z 1627 r.
Wierzyć się nie chce, że wybito je w tej samej mennicy. Popoatrzcie, jak wygląda na nich Półkozic - herb podskarbiego Ligęzy.
Lubię też maleństwo bite niemal w czystej miedzi - ternar poznański z tego samego 1627 r.
Ternary rzadko są tak czytelne i ładnie bite.

Tym razem pominę miedziaki Augusta III, mimo że na wszystkich siódemka jest. Za to na tym groszu Stanisława Augusta
są aż trzy siódemki.
Siódemka na polskich monetach jest nudna. Ciekawe rzeczy są na przykład na monetach z 1837 r. ale nie z powodu cyferki, którą dziś się zajmujemy. Zresztą kiedyś już o tej ciekawostce pisałem:
http://zbierajmymonety.blogspot.com/2012/01/errare-humanum-est.html
i
http://zbierajmymonety.blogspot.com/2012/02/wielkosc-ma-znaczenie.html
To samo dotyczy rocznika 1917 na monetach Królestwa Polskiego. To prawdziwa i jak dotąd niewyczerpana kopalnia rarytasów i rarytasików.
Najbardziej dumny jestem z tego maleństwa
ale nie wiem, czy to nie jest czymś rzadszym
To blankiet, czyli czysty krążek jednofenigówki Królestwa Polskiego. Pochodzi z tego samego złomowiska, z którego wydobyto wszystkie znane skorodowane jednofenigówki 1917. Te idealnie zachowane, sprzedawane jako lustrzanki, pochodzą ze zbiorów mennic, do których przekazano egzemplarze okazowe ze Stuttgartu.
Nie mniej lubię tę dziesięciofenigówkę.
Niezłe dziwadło!

Troszkę ciekawostek związanych z cyfrą siedem pojawia się na monetach PRL.
Już pierwszy rocznik wybity w Warszawie przynosi niespodziankę - dwa warianty dwudziestogroszówki
W roku 1970 mamy po dwa warianty dwuzłotówki i dziesięciozłotówki z Tadeuszem Kościuszko. Dziesiątki różnią się wszystkimi cyframi rocznika, ale na dwójce siódemka gra główną rolę.
Siódemka jest nudna. Nie chce mi się więcej o niej pisać.
Jeszcze tylko dwie niespodzianki, tym razem nie z Polski (choć przypuszczam, że można je było w obiegu na polskich ziemiach spotkać).






środa, 8 stycznia 2014

2014 - początek.

Już ósmy stycznia, a ja jeszcze w nowym roku nic na blogu nie napisałem. Może to sprawka pogody, może jeszcze się po przeprowadzce nie otrząsnąłem?

Trudno i darmo, coś napisać trzeba.
No to się na początek pochwalę.
Na przełomie lutego i marca (prawdopodobnie) ukaże się taka książeczka:
a w niej między innymi dwa moje opowiadania. Mam tremę...

W czasie, kiedy biegałem po schodach w górę i w dół z meblami, kartonami książek i tym wszystkim, co udało się przez lata zmagazynować ominęły mnie numizmatyczne afery i aferki.
Na przykład ta z wyrobami białoruskiej "mennicy", na której wyroby dała się nabrać niejedna firma gradingowa.
Tym razem trafiło na kolekcjonerów "Ostów". Kto następny?

Fałszuje się w tej chwili wszystko. Monety bardzo rzadkie i drogie, a także pospolite i tanie. Niestety.
Pal sześć stare monety. Jak ktoś jest wariat i wydaje porządne pieniądze na "nic nie warte" stare blaszki, to jego strata. Gorzej, że fałszuje się jedzenie, napoje, kosmetyki, ubranie. I wcale nie chodzi mi o to, że fałszuje się wyroby firmowe. Że na trampkach z Koziej Wólki lepi się logo Adidasa czy Nike.
Przy okazji - kiedyś eBay usunął mi aukcję naszej pięciozłotówki z 1928 roku zarzucając mi manipulowanie słowami kluczowymi w tytule aukcji. Śmiałem użyć "nazwy" NIKE w tytule aukcji na której żadnego sportowego obuwia nie oferowałem. Szajba, ale do rzeczy. Fałszerstwa, które mam na myśli polegają na tym, że wyroby udają, że są czymś innym, niż są naprawdę.

Chciałem kupić dobre sery do dobrych win, w które się wcześniej zaopatrzyłem. I problem. "Sery" wyglądały ładnie i na tym kończyło się ich podobieństwo do serów prawdziwych. Ani nie pachniały, ani nie smakowały. A kosztować miały tyle, co prawdziwe sery z mleka robione.

Kilka dni temu usłyszałem, że komuś przeszkadzają substancje smoliste w wędzonych potrawach i że prawdopodobnie wędzenie kiełbas, szynek, ryb, śliwek, serów nie będzie mogło odbywać się w dymie, jak Pan Bóg przykazał, tylko będzie się wszystko moczyło w jakichś aromatycznych płynach. A te płyny z aromatami, to aby na pewno takie zdrowe będą?
Jakby co, zejdę do podziemia i będę wędzić po staremu. Może nikt nie zadenuncjuje.

Gdyby się komuś nudziło, to proponuję obejrzenie filmu (prawie godzinnego), przygotowanego przez Narodowy Bank Polski i Telewizję Polską.




Printfriendly